Ku uprzestrzennieniu obrazu:Stefan Morawski o twórczości Jerzego Olka
Jerzy Olek należy do pokolenia twórców dojrzałych. Znany jest w kraju i poza jego granicami. Wybił się od początku swej działalności jako fotomedialista (zarówno w praktyce twórczej, jak i namyśle teoretyczno-krytycznym nad tym zjawiskiem), wiążąc ze sobą przeobrażenia w wybranej przez siebie dziedzinie, tzn. w fotomedializmie, z ogólnymi przemianami cywilizacyjno-kulturowymi, które m.in. prowadziły do pojawienia się neoawangardy. Można by skrótowo ujmując rzec, że fotomedializm Jerzego Olka jest swego rodzaju odmianą konceptualizmu, którą to tendencję nota bene dzielił z licznym środowiskiem wrocławskim. Sukcesy przyszły szybko i obrodziły zaproszeniami na wystawy międzynarodowe. Jerzy Olek z kolei zapraszał najwybitniejszych przedstawicieli tych tendencji i utrzymywał fotografię artystyczną przez cały czas na poziomie światowym.
Ostatnie dziesięć lat artysta poświęcił fenomenowi, który nazwał „Bezwymiarem iluzji”. Jest to formuła bardzo pojemna, obejmująca kilka skomplikowanych kwestii, ale dla jej autora najważniejsze są w niej dwa punkty węzłowe. Po pierwsze, wyjście ku uprzestrzennieniu obrazu, tzn. zachowanie struktury fotograficznej, a jednocześnie objęcie wymiaru, który z konieczności był przez tę dziedzinę po prostu zaniechany. Z kolei drugą materią kluczową jest zakwestionowanie widzialności świata takiej, jaka dana jest w oglądzie potocznym, naocznej percepcji, która skłania nas do poglądu, że fotografia dzięki swojej tajemnej alchemii technicznej dotyka w jakiś sposób bezpośrednio rzeczywistości. Próby Olka, jego obrazy, rysunki, zapisy komputerowe, grafiki, instalacje, jego eksperymenty z multimontażami, nawarstwianiem na siebie kwadratów, wykorzystywaniem w różnych układach fragmentów sześcianu i prostopadłościanu, wszystko to ma prowadzić do czegoś, co autor nazwał „Umożliwianiem niemożliwemu”. To znaczy do budowania obrazu, który wyszedłby za dwuwymiarowość. Właśnie obrazu, a nie po prostu przedmiotu naocznie danego. W tekstach teoretycznych na najwyższym poziomie, w których autor zmierza się z tym zagadnieniem, korzysta z bogatej literatury przedmiotu z zakresu matematyki, geometrii, oczywiście nieeuklidesowych, psychofizjologii, filozofii, nie pomija przy tym np. tak wybitnych artystów, jak Kandyński czy Gombrowicz. Imponująca jest jego wiedza w tej dziedzinie. Umiejętnie wybiera to, co może wspierać jego własne argumenty. Najważniejsze przy tym jest nie to, czy ma rację, ale to, że sam wielokroć sprawdza swoje wyniki, nieustannie kontroluje swoje konkluzje, umie utrzymać przewagę pytajności nad gotowymi odpowiedziami, których nie znajduje. Jego samowiedza twórcza jest imponująca. Dowodzą tego ponad wszelką wątpliwość jego wywody. Nie znam nikogo innego w Polsce, a i za granicą być może trudno byłoby kogoś takiego znaleźć, który by umiał w taki głęboki i wszechstronny sposób podjąć się analizy tego filozoficznego zagadnienia, mianowicie widzialności świata, jego granic i podstaw. Mimo znacznej siły perswazyjnej argumentacji Olka zmuszony jednak jestem przyznać, że z sentymentem wspominam nasze rozmowy z dawnych lat, po jego powrocie z Kioto, kiedy rozważaliśmy właśnie to, co się wydaje naprawdę niemożliwe, a co jednak w pewnych szczególnych przypadkach staje się możliwością wyraźnie uchwytną i odczuwalną, mianowicie w chwilach olśnienia, kiedy jakby bezpośrednio dotykamy rzeczywistości. Robi to dla nas i za nas kamera fotograficzna. Wówczas Olek był raczej skłonny, być może pod wpływem zetknięcia z zen buddyzmem, do dopuszczenia takiej ewentualności. Sądzę zresztą, że i dzisiaj jej mimo wszystko stanowczo nie odrzuca, ponieważ to, co stanowi największą urodę jego postawy twórczej, jego osiągnięć w tej dziedzinie, to właśnie brak stanowczych ostatecznych odpowiedzi.
Stefan Morawski, 2002 r.