Przywoływanie nie-obecnego:1992
Co to jest przestrzeń? Spełnianie się w trójwymiarze. A obraz przestrzeni? Płaski ślad owego spełniania.
Przestrzeń – ta doświadczana zmysłami realność fizyczna – zdaje się istnieć niezależnie od tego, czy ją postrzegamy. Stąd dwuwymiarowe odbicie jednej z wielu jej postaci traktować można jako udokumentowanie faktyczności zaistniałej.
A co wówczas, gdy obraz zostaje wykreowany? Więcej: kiedy jest w pełni autonomiczny? Kiedy jest absolutnie i niezależnie sam w sobie i sam dla siebie. Jako że powstał nie po to, by – odwzorowując – zaświadczać, lecz po to, żeby – prowokując swym ukształtowaniem – zostawiać wolne pole nieskrępowanej wyobraźni.
Złudzenie przestrzenności realnej wadzi się w takich obrazach z przestrzenią metafizyczną, wielość zaś ich możliwych wymiarów sprawia, iż w sposób nieskrępowany daje się o niej mówić wyłącznie językiem sztuki; tej, która ujawniając wielorakość nieznanych bądź nieuświadamianych przejawów świata jawi się nie-obecnością przywołaną, odsłania nowym nie-odgadnionym sensem, staje przed nami nie-bytem: intrygującym, tajemniczym, nie-możliwym.
Realizując pod wspólną nazwą Bezwymiar iluzji długą serię przedstawień wyimaginowanych przestrzeni, rezygnuję z ambicji odwoływania się nimi do jakiejkolwiek przestrzennej rzeczywistości. Wędrując poprzez stworzone przez siebie sztuczne krajobrazy fotograficzno-rysunkowe i ich komputerowe przetworzenia z jednej strony staram się przezwyciężać w sobie wszelkie wyobrażenia konkretne, z drugiej – nie tracę nadziei na realne istnienie wielości przestrzeni, którą to wielość moje notacje być może sygnalizują. Wierzę też, że „kreślone” przeze mnie kamerą i ołówkiem figury geometryczne są w stanie egzystować nie w jednej, lecz w wielu granicach.
Kreślenie.
Obrazowanie Czystego.
Sugerowanie czegoś, co jest inne – ze swej natury.
Nad przystawalnością kreślonej ręką kreski do idei linii prostej zastanawiałem się w 1981r. Rozpatrując ów problem w aspekcie wizualnym, napisałem:
„Linia, to coś nieskończenie idealnego, ale też konkretnego, więc ograniczonego. Ale jak pogodzić nieskończone z ograniczonym, idealne z realnym? Czy ową jednią może być konkretyzacja wyobrażonego?
Spróbujmy wszakże wykreślić linię. W sposób możliwie doskonały. Natychmiast jednak rodzi się pytanie: czy możemy za nią uznać skończony odcinek? A jeśli tak, to czy jednorazowe zostawienie śladu ołówka na papierze w pełni konstruuje modelową linię? Czy nie należy przypadkiem wzmocnić jego śladu poprzez ponowne wykonanie tego samego gestu? I dalej – poprzez powtórzenie w tym samym miejscu prostej kreski po raz trzeci, co dodatkowo przecież spotęguje wyrazistość linii. Zresztą zabieg ten można nadal powielać. Dzięki temu wyznaczamy tę samą, a jednak inną, linię – po raz czwarty, piąty, szósty, siódmy... aż w nieskończoność. Lecz i tak nie będzie to linia doskonała. Gdy bowiem przyjrzeć się jej z bliska, okaże się, że jest ona wycinkowym śladem odcisku nierównomiernej powierzchni. Śladem niedoskonałym. A zatem sformalizowanie pojęcia nie powiodło się. Próba nadania idei rzeczywistego kształtu przyniosła rezultat wątpliwy, efektem konstruowania linii stało się oznaczanie powierzchni”.
W Salonikach, w Galerii Z.M., pokazałem wówczas instalację zatytułowaną Konstruowanie linii, zawierającą m. in. linię prostą narysowaną ołówkiem i wielokrotne powiększenie fotograficzne fragmentu owej linii, które wyglądało jak frottage.
Z tamtego doświadczenia wzięło się przeświadczenie, że niemożliwa jest adekwatna konkretyzacja pojęć; że teorię od praktyki dzieli przepaść; że byty idealne nie dają się przedstawić.
Nie pozostawało mi nic innego, jak zaniechać wszelkiego odtwarzania, skupiając się na nieskrępowanym tworzeniu umownych przedstawień przestrzeni niewykluczonych, które dając – być może niekonwencjonalny, być może intrygujący – impuls widzeniu, skierują myśl ku – być może nowym, być może frapującym – obszarom nieznanym.
Za model posłużył mi szkielet prostopadłościanu. Pierwsze jego obrazy były pojedynczymi, fragmentarycznymi odbiciami wybranych wyglądów obiektu, odbiciami lustrzanymi, powstałymi w zgodzie z prawidłami perspektywy. Obrazy dalsze, to już „lustra z pamięcią”, utrwalające na jednej kliszy, metodą wielokrotnej projekcji, szereg widoków, które mieszając się ze sobą i przenikając wzajem, dają wizerunki sumaryczne, pełne wewnętrznych sprzeczności i wizualnych zakłóceń. Powstałe w ten sposób syntetyczne fotografie przedstawiają coś bliżej nieokreślonego – ni to figury niemożliwe, ni to zagadkową równoczesność niekompatybilnych sfer. Mimo to udaje się w nich odczytać zastosowaną metodę zapisu, czasem wydedukować prawidła, które leżą u jej podstaw.
Krok następny już nie tyle polega na mnożeniu wizualnych sygnałów, mających świadczyć o rozbudowywaniu w pojedynczych kadrach mnogości przestrzeni, ile na wprowadzaniu, rytmem rysowanych na zdjęciach linii, nowych płaszczyzn, wchodzących w alogiczne relacje z elementami fotograficznych obrazów, burząc ich porządek i konstrukcyjną logikę przenikań.
Technika kserograficzna, fakturowo ujednolicająca obydwa zapisy, pozwoliła na nowe ingerencje w obraz, co przyniosło dalsze narastanie zniekształceń i zafałszowań. Do niektórych operacji włączyłem komputer, który z kolei potęgował iluzyjność głębi, głównie poprzez rozciągliwe zwielokrotnianie obrazu w obrazie. Inne efekty dało budowanie równoczesności paru perspektywicznych odwzorowań w obrębie jednego, złożonego z kilku warstw obrazu. Ową równoczesność osiągałem poprzez nakładanie na siebie fragmentów różnych fotografii tego samego obiektu. O wzajemnym usytuowaniu poszczególnych kadrów, układanych warstwowo na sobie, decydowała chęć zachowania ciągłości biegu wybranych linii, co jednak nieuchronnie prowadziło do mijania się linii innych.
Fotografia, rysunek, ksero, komputer – to nie tylko różne sposoby rejestracji, to również odmienne możliwości kształtowania obrazu. Otwartą pozostaje natomiast kwestia, czy przyjęte przeze mnie w procesie kreowania imaginacyjnych przestrzeni kryterium niewykluczoności daje rezultaty inspirujące intelektualnie.
Idąc dalej obraną drogą należałoby zrobić multisandwich, czyli dokonać kilkunastu, a nawet kilkudziesięciu skopiowań obrazów z tyluż negatywów na jeden arkusz papieru fotograficznego. W sytuacji, kiedy już pojedynczy negatyw zawiera wielość przestrzeni, ich suma przynosi wielość pomnożoną przez wzajemne przenikania. Efekt takiego zabiegu wydaje się być łatwy do przewidzenia. Sumaryczna projekcja nałożonych na siebie warstw częściowo przezroczystych może dać – przy dostatecznie dużej ich ilości – jasną, w miarę jednorodną płaszczyznę, która bardziej niż o wielorakości przestrzennej realnego świata będzie zaświadczać o swej dosłownej wizualnej obecności.
Być może jest to jedyna droga do poznania obrazu czegoś co nieobrazowalne, do zrozumienia względności prawdy o byciu-w-świecie i byciu-z-nim, do odczucia skończonych możliwości odwzorowania wymiaru nieskończonego, do jasnego pojęcia, że są rzeczy nie do ogarnięcia, a także, że nic co idealne nie może stać się realne. Właściwie wszystko, co daje się stworzyć, to symbole, ikony, a więc znaki z ograniczoną mocą sprawczą, raz ujawniającą się w imaginacji, kiedy indziej w intelekcie. Znaki te odsyłają nas do bytow niebędących, przywołując obecność nie-obecnego.
Chociaż – kto wie – może INNE PRZESTRZENIE rzeczywiście istnieją...? Może wystarczy pójść, gdzie oczy skierują a myśli poniosą? Może trzeba uwierzyć, że to rozum dostarcza podniety zmysłom? Być może uda się nam wtedy zanurzyć do syta w zwodniczości i ułudzie doznań wzrokowych, które mogą, lecz nie muszą, potwierdzać czynności manipulacyjnych umysłu, często wyprzedzających doświadczenie.
Przywoływanie nie-obecnego, "Exit", 1–3.1993, nr 1