Fotografia na granicy:2000 r.
Mogłoby się wydawać, że dla człowieka twórczego to, co otwarte i wolne jest bardziej pociągające od tego, co ograniczone i zakazane. W rzeczywistości jest tak tylko pozornie. Perspektywa egzystowania i spełniania się na obszarze bez granic może wydać się fascynująca jedynie w pierwszym odruchu. Znalezienie się na takim obszarze stawia wszak pod znakiem zapytania potrzebę dalszej aktywności. Skoro bowiem cel został osiągnięty niepotrzebny staje się proces, który miał do niego doprowadzić. A przecież właśnie proces, mozolne przemierzanie wybranej drogi, rozumiane tu jako metafora konieczności zmian, zmian nieustannych, bo nieuniknionych, stanowi o sensie bycia człowieka w świecie.
Nie inaczej należy podchodzić do problemu granic fotografii. Bo czymże one są? Płynnym aksjomatem, wciąż na nowo stawianym, bo skutecznie, niezależnie od postaci jaką przybiera, ciągle podważanym. Czymże w końcu jest fotografia – obrazem narysowanym światłem. Ale rodzajów w ten sposób powstałych obrazów jest wielka rozmaitość. Należałoby więc doprecyzować definicję i mówić o obrazach zrodzonych z fotograficznego aparatu. Lecz co to jest aparat? W miejsce odpowiedzi pojawia się następna wątpliwość: jaki sens ma ścisłe określanie jego budowy i funkcji, kiedy pociągający bywa nie środek a jego stany graniczne, nie model lecz jego postaci ekstremalne, w naszym wypadku – prymitywna camera obscura i supernowoczesna kamera kształtująca obraz elektronicznie.
Nie koniec na tym. Przy rozpatrywaniu granic fotografii na różnych płaszczyznach i w wielu aspektach pojawia się kolejna wątpliwość: gdzie zaszeregować fotogramy i luksografie, a więc te obrazy, które powstają bez pośrednictwa aparatu? A gdzie umiejscowić efekty modyfikacji fotografii, dokonywanych za pośrednictwem kserografu, wideo czy komputera? Gdzie wreszcie ulokować hiperrealistyczny obraz stworzony przez malarza, dla którego punktem wyjścia nie była rzeczywistość lecz fotografia?
Fotografia na granicy, "Arteon", 8.2001